Amanda (Magdalena)
Życie jest pasmem
niepowodzeń i upadków, czasami tylko przytrafia nam się coś, co pozwala o tym
zapomnieć. W chwilę później to coś upada na brudną posadzkę jak zamek z kart,
tylko po to, byśmy stawili czoła licznym niepowodzeniom oraz docenili każdy
krok, jaki czynimy, nawet ten na kolanach. Nie wiem, nie pamiętam kiedy ja
postanowiłam wziąć swój los w swoje ręce.
Wiem jednak, że to
tego dnia odmieniłam całe swoje życie. Zabawne, ja nawet nigdy nie byłam
pesymistką, zawsze liczyły się dla mnie realia. Polskie realia jednak nie są
obiecujące, gdy się przychodzi na świat w niechcianym domu. Te same realia jeszcze
bardziej tracą na wartości, gdy się z tego domu wynosi, pozostawiając tam
istoty zupełnie niczemu niewinne.
– Hubert, myślę, że
ta oferta jest naprawdę opłacalna – powiedziałam do… Cholera, właściwie nie
umiem go określić, nazwać.
– Oferta mieszkania.
Wolisz wziąć zrzeszenia do remontu niż wynająć umeblowane? – zapytał, zapinając
guziki łososiowej koszuli.
– Oferują stały
meldunek, to się liczy – powiedziałam do ciemnowłosego Huberta, który teraz
męczył się z satynowym, fioletowym krawatem.
– I co, miałbym
wpłacić kaucję, wyremontować je, umeblować i zameldować cię tam na stałe,
tak? – zapytał z niedowierzaniem w głosie.
– Oczywiście, że
tak. Tylko musisz się wstrzymać z tym meldunkiem do lutego, wtedy zaczynam
dorosłość – oznajmiłam i zaproponowałam: –
Chodź tutaj, pomogę ci z tym krawatem.
Zamknęłam białego
notebooka firmy Apple, by zbliżyć się do trzydziestodwuletniego mężczyzny.
Chwyciłam w delikatne dłonie równie delikatny materiał krawatu i zawiązałam
tak, że prezentował się w nim idealnie.
– Kontynuując, dziś
to załatwisz, misiu, prawda? – zapytałam i złożyłam na jego ustach
dobrze zapowiadający się pocałunek. Był jednak falstartem – zakończył się, nim
zdążył się na dobre zaczął.
– Nienawidzę, gdy to
robisz – powiedział, przybliżając się do mnie.
Usiadłam na łóżku
tak jak przedtem i starałam się mówić obrażonym tonem.
– Ja nienawidzę, jak
mi odmawiasz.
– Przecież nie
odmówiłem, chcę się tylko zastanowić. – Starał się mnie przekonać, jednak
wiadomo, że w takiej sytuacji mężczyzna myśli tylko jedną partią ciała i
głupotą jest mu zawierzać.
– I tak nie
odmówisz, a wiesz dlaczego? – szepnęłam mu do ucha.
– Dlaczego? –
zapytał, robiąc sobie przerwę w całowaniu mnie po szyi.
– Bo mnie kochasz –
powiedziałam pewna siebie i to zadziałało. Nie minęła sekunda, a się ode mnie
odkleił jak oparzony.
– Co ty za głupoty
gadasz, mała? Kocham to ja żonę.
Brzmiało to jak
największe kłamstwo w życiu; tacy faceci jak on nie kochają nikogo oprócz
siebie.
– To jak wyjaśniłbyś
jej bądź udowodnił tę swoją wielką, niczym niezmierzoną miłość, gdyby
wiedziała, że w tygodniu uprawiasz seks więcej razy ze mną niż z nią? – Chciał
mi przerwać, jednak na to nie pozwoliłam. – Odważmy się stwierdzić, jakie to są
proporcje. Skala jeden do trzech, czy może do czterech.
– Szantażujesz mnie?
– zapytał poważnym tonem.
– Ależ misiu, skądże
znowu. – Podniosłam się na kolana i owinęłam ręce wokół
jego szyi. – Ja cię tylko proszę o małą przysługę. Przecież to też w twoim
interesie, bym miała swój kąt. Hotele wynajmowane na weekendy czy kilka godzin
w tygodniu odchudzają twój portfel coraz bardziej, bo coraz częściej mnie
pragniesz. Czyż jest inaczej? – zapytałam.
– Ty odchudzasz mój
portfel. Elitarna szkoła, markowe kosmetyki, dziewczyno, ty nawet majtki nosisz
za czterdzieści pięć złotych.
Nie wiem, co myślał,
gdy wypowiadał te słowa, ale na pewno nie to, że moja wewnętrzna część dłoni
sklei się z jego policzkiem.
– Nigdy więcej tak
do mnie nie mów, bo mnie więcej nie zobaczysz. Takich jeleni jak ty jest na
pęczki, a ja jestem jedna. I to ty mnie bardziej potrzebujesz niż ja ciebie –
mówiłam rzeczowo, więc nawet nie skomentował tego liścia, jakiego mu
wypłaciłam.
– Dobrze, mała,
dostaniesz swoje dwupokojowe mieszkanko w miejscu, w jakim wybrałaś.
Zadowolona? – zapytał z łobuzerskim, lecz zarazem pełnym złości uśmiechem.
Muszę przyznać, że
chyba nawet go polubiłam, a może to tylko przyzwyczajenie tak odczuwam. W końcu
znaliśmy się już ponad rok.
– Skoro ci tak
przeszkadzają te moje stringi za nie czterdzieści pięć złotych, a pięćdziesiąt
osiem, to po prostu je zdejmij. – Nigdy bym mu tego nie zaproponowała sama,
jednak w tym przypadku wiedziałam, że odmówi.
– Nie, no, mała.
Może innym razem, ale już nie dziś. Ubieraj się, bo mamy… – spojrzał na
cyferblat swojego Patek Philippe i kontynuował – dwadzieścia trzy minuty, by zdać klucz.
Nie potrzebowałam
dużo czasu, założyłam swoją błękitną koszulę z krótkim rękawem, na to granatowy
sweterek z logiem szkoły na piersi i zaciągnęłam
czarno-niebieską spódniczkę do kolan. Wyszłam pierwsza, tak jak to zwykle się
odbywało. Miałam kluczyki do samochodu Huberta, wiec to tam na niego czekałam.
Gdy zapytał, dokąd mnie zawieść, odpowiedziałam bez namysłu, że do kasyna.
Po wejściu niemalże
od razu ujrzałam Kamila. Wyjątkowy blondyn z sercem jak kamień, a jednak ten
kamień jest miły w dotyku jak jedwab i cenny jak diament. Może gdyby
trafił na odpowiednią kobietę i oszlifowałaby
tak cenny skarb na prawdziwy brylant, byłby jeszcze bardziej uroczy, ale jednak
najpierw on musiałby tego sam chcieć i ofiarować jej swoje
serce. Podeszłam do niego, a ten… ten… No dobra, nie będę go obrażać, ale miało
być: debil, wysłał mnie do Aleksa po drinka. Czy ja naprawdę wyglądam jak
kelnerka? Cóż, znałam Kamila już na tyle długo, by spełnić jego prośbę. On sam
wiedział jednak, na czym ona będzie polegała. Mogłam udać się do baru w celu
złożenia zamówienia, ale nigdy, przenigdy nie zaniosę mu tego do stolika.
Miałam okazję pokonwersować z Aleksem i nieco
żałowałam, że Kamiś przerwał nam tę konwersację. Jednak wiedziałam od razu, że
taki facet jak Olek potrzebuje czegoś więcej niż przelotnego romansu z
licealistką, dlatego nie zamierzałam z nim flirtować.
Atmosfera była miła,
wszystko przebiegało świetnie. Tylko ten jebany SMS!
Amandka proszę cię, uratuj mamusię i zostań dziś z braćmi. Później, jak
chcesz, możesz się na powrót wyprowadzić.
Na dobrą sprawę nie
wiem czemu zamierzałam spełnić jej prośbę. Była moją matką, ale nic nas nie
łączyło, prócz krwi w żyłach. Łatwiej i przyjemniej było mi
myśleć, że spełniam jej życzenie dla moich przyrodnich braci, bo ona gotowa
jeszcze zostawić ich samych bez opieki. Boże, jak pomyślę, że dwóch
sześciolatków miałoby zajmować się rocznym Igorem przez całą noc, to mnie krew
zalewa. Szepnęłam Kamilowi na ucho, że ja muszę uciekać i czy mnie odprowadzi.
Oczywiście nie odmówił, Kamil należał do tego typu mężczyzn, co wszystko robili
odwrotnie od reszty tego słabego gatunku. Jemu łatwiej było odmówić seksu niż
odmówić zrobienia kolacji – inni, jakich spotkałam w swoim krótkim życiu,
zwykle odmawiali tego drugiego. Strasznie się zdziwił, gdy zmierzaliśmy nie w
stronę mieszkania mojej koleżanki, a w stronę mojego rodzinnego domu.
Wyjaśniłam mu, że mam zostać z młodymi i że to kwestia mojego wyboru.
– No to pewnie
będziesz się tam nudzić? – zapytał.
– Pewnie, jak zasną,
to tak – przytaknęłam.
– Ten młody, z tego
co pamiętam, mnie uwielbia – powiedział z uśmiechem Kamil, stojąc ze
mną przed obskurną klatką schodową.
– Bo robiłeś nim
samoloty, gdybyś odmówił, to byłbyś „be”. Więc tak nie szpanuj, ziomie –
powiedziałam i uderzyłam go pięścią w pierś, ale tak delikatnie, na żarty.
– No to niech ma
malec jakąś frajdę z życia i wuj Kamil się wprosi do niego w odwiedziny.
Nie wiem dlaczego,
ale jego słowa spowodowały, że się uśmiechnęłam.
– Nie no, daj
spokój. Sylwia będzie zła – powiedziałam. Nie miałam z żoną Kamila dobrych
kontaktów. W moim towarzystwie lożę dla VIP-ów zajmowały tylko osoby silne,
pewne siebie, ale i takie, co wykazują się odrobiną empatii i asertywności. Sylwia
więc nie siedziała w tej loży, ale to nie znaczy, bym miała ją naumyślnie
krzywdzić.
– Nie będzie. Nie
marudź, bo pomyślę, że mnie nie chcesz – powiedział.
– No dobra, ale
uprzedzam, że nie wiem, co tam zastaniesz. Bo wiesz, Łukasz powinien z nimi
być. Nie wiem, czy śpi pijany, czy gdzieś zabalował – wyjaśniłam bez krępacji,
przecież to nawet nie był mój ojczym. Czemu więc miałam się wstydzić za kogoś,
kto nie był członkiem mojej rodziny?
– Spokojnie, Amanda,
da się radę. Nie takie rzeczy w życiu widywałem
– powiedział i przepuścił mnie w drzwiach.
– Kocham cię, wiesz?
Tylko sobie za dużo nie myśl. Kocham cię jak brata, takiego z wyboru –
powiedziałam zgodnie z prawdą.
– Wiem, siostra –
powiedział. – Z wyboru – dodał pod nosem.
Ja naprawdę
cieszyłam się, że go mam. No dobra, nie mam go, bo nie da się posiadać
człowieka, lecz na nim zawsze mogłam polegać. Zawsze mogłam mu wszystko
powiedzieć i mieć pewność, że to nie trafi do uszu osób trzecich. Choć znaliśmy
się stosunkowo krótko, bo raptem cztery miesiące, czułam, jakbyśmy znali się
całe życie.
Fragment pochodzi z e-booka pt "Trzy szanse dla miłości".
Link do opisu: kliknij tutaj
Link do pobrania: kliknij tutaj
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz