Dariusz (Piotr)
Obudziłem się
później niż zazwyczaj. Otworzyłem sklejone oczy i ujrzałem moją ukochaną żonę
przy brązowej toaletce. Robiła poranny makijaż. Właściwie to nigdy nie miała w
zwyczaju malować się z samego rana, tak szczerze to najbardziej podobała mi się
bez makijażu, tego dnia jednak był on konieczny i musiał być mocniejszy niż
zwykle.
– Witam, kochanie –
postanowiłem się przywitać. Wiedziałem, że nie będzie wracać do tematu
wczorajszego dnia. Znałem swoją żonę na tyle, że wiedziałem, iż nie będzie
zachowywała się pretensjonalnie, ani że nie będzie usiłowała we mnie wzbudzić
poczucia winy. Zaniechała tych sposobów już dawno temu.
– Cześć. Już
wstałeś, misiu? – zapytała.
– Jakie już, raczej
dopiero.
– Jak wyglądam? –
zapytała, gdy tylko podniosłem się z łóżka. Dostrzegłem, że nadal jest w
skąpej, krótkiej, nocnej koszuli. Dzięki temu domyśliłem się, że pyta o makijaż.
– Cudownie, jak
zwykle – odpowiedziałem z codziennym uśmiechem na ustach, zbliżając się do niej
wolnymi krokami.
– Nic nie widać? –
zapytała, patrząc na mnie lustrzanym odbiciem.
– Prawie, tutaj
odrobinkę – odparłem, przejeżdżając delikatnie opuszkiem palca wskazującego po
jej policzku.
– Przypudruję to
jeszcze trochę – oznajmiła.
– Dobrze, w takim
razie ja wezmę prysznic i się ubiorę. Obiecałem ci zakupy, pamiętasz? –
zapytałem.
– No tak, obiecałeś,
ale myślałam, że po dniu wczorajszym… no dobra, już nic nie mówię, kochany
jesteś.
– Ty bardziej – puściłem
do niej oczko z zawadiackim uśmiechem.
Godzinę później
oboje byliśmy już ubrani i zasiedliśmy do wspólnego śniadania. Dziś wyjątkowo
to ja je przygotowałem, gdy ona dobierała strój na dzisiejszy dzień. Zawsze bawiło
mnie, ile godzin dziennie spędzała przy lustrach, lusterkach, ciuchach i
kosmetykach, ale cóż, za to ją pokochałem i kocham nadal.
Po skończeniu
porannego posiłku Julia odstawiła naczynia do zmywarki i mogliśmy wyjść z domu.
Wsiedliśmy do czarnego BMW. Zasiedliśmy wygodnie w biało tapicerowanych
fotelach i zapieliśmy pasy.
– Mam się kierować do
tej nowo otwartej galerii, tak? – zapytałem dla pewności, gdy już znalazłem się
na drodze wyjazdowej z osiedla domków jednorodzinnych.
– No tak –
odpowiedziała.
– A po co my tam w
ogóle jedziemy? – zapytałem.
– Jak to po co,
kochanie? Po buty dla mnie, po płaszczyk dla mnie, po kilka kosmetyków, trochę
rzeczy spożywczych i przemysłowych, no i może jeszcze jakiś krawat dla ciebie, by
pasował do tej popielatej koszuli – odpowiedziała.
– Cudownie, w takim
razie ja najpierw wejdę do Kolportera po jakiś magazyn sportowy albo
motoryzacyjny, bo rozumiem, że pierwszy będzie sklep obuwniczy.
– Kup od razu sobie
dwie gazetki, byś mnie czasem nie poganiał, jak zawsze, bo znowu wybiorę coś, z
czego nie do końca będę zadowolona – poradziła.
– Dobrze, kochanie –
odpowiedziałem. – A jakie buty masz zamiar kupić? – zapytałem.
– Kozaczki, może półbuciki
jakieś cieplejsze też.
– Kolejna para
kozaków, ostatnio kupowałaś z trzy pary – powiedziałem, lecz widząc jej minę
dodałem: – Dobrze, wszystko dla mojej księżniczki.
– I za to właśnie
cię kocham – rozpogodziła się od razu. – Postaram się spędzić w tym sklepie nie
więcej niż godzinkę, obiecuję.
Po około piętnastu
minutach wreszcie udało nam się znaleźć miejsce parkingowe, nienawidziłem tych
niedzielnych spędów. Tak jak omówiliśmy, najpierw weszliśmy po magazyny, a
później udaliśmy się w stronę największego sklepu obuwniczego, jaki
tylko w tej galerii się znajdował.
– Kochanie, jeśli
wolisz, to możesz sobie iść do kawiarni na tę godzinkę posiedzieć –
zaproponowała Julia.
– Nie ma takiej
potrzeby, wolę się udać z tobą do sklepu, lubię być przy tobie i dzielić z tobą
każdą chwilę – powiedziałem, lecz w
rzeczywistości wolałem ją mieć po prostu na oku, gdy robiła jakiekolwiek większe
zakupy.
Julia po około
dwudziestu pięciu minutach rozglądania się po regałach i przechadzaniu się
pomiędzy nimi, wreszcie wypatrzyła coś dla siebie. Były to długie, czarne
kozaki, na chudziutkiej, wysokiej szpileczce. Włożyła je na swoją śliczną,
drobną stópkę, a ja nie mogłem tego nie skomentować.
– Kochanie, ty
kupujesz te buty do sypialni? – zapytałem.
– A czemu ci to
przyszło do głowy, skarbie?
– Bo widzę, co
przymierzasz – odpowiedziałem.
– To są akurat
kozaki zimowe, wiesz?
– Prosiłbym, byś
wybrała coś mniej wyuzdanego – powiedziałem i wróciłem do wcześniejszej
lektury o ćwiczeniach na poprawienie klatki piersiowej.
– Przymierzam, bo mi
się podobają – Julia najwidoczniej nie miała zamiaru ustąpić.
– Kochanie, to są
kozaki zimowe o takiej szpilce, przy której nie trudno o złamanie. Zmień,
proszę, wybór.
– No dobrze. Poszukam
czegoś bardziej odpowiedniego – zgodziła się niechętnie. Widząc jej minkę,
stwierdziłem, że mamy wystarczającą ilość pieniędzy, by móc sobie pozwolić na
dwie pary kozaków. Wiedziałem też, że nie pozwolę jej w nich wyjść na ulicę,
ale uśmiechałem się na samą myślą o tym, że
zawsze można je wykorzystać w innym miejscu. – Ale te też możesz wziąć. Fajnie
ci leżały na nóżce – dodałem.
– Dziękuję, wezmę,
bo mi się strasznie podobają. Może je jeszcze założę, bo śniegu nie
zapowiadają.
– W naszej sypialni
nie pada – powiedziałem, a ona na dźwięk tych słów tylko się uśmiechnęła.
Potem Julia chodziła
znowu między półkami i przymierzała, w końcu zbliżyła się do
półki z najdroższymi butami, tymi o dobrej marce. Chwyciła za fioletowe
kozaczki, do połowy łydki, na średnim, szerokim obcasie. Z daleka było widać,
że są wykonane ze skóry dobrej jakości.
– Chcę te –
zażądała.
– Super. Pasują ci
do tego płaszczyka – powiedziałem. – Ile te buty kosztują, kotku? – zapytałem.
– Są drogie, ale
jestem pewna, że wytrzymałe i starczą mi na długo – odpowiedziała.
– No to się
uśmiałem, kochanie. Tobie i na długo to nie idzie w parze. Po sezonie
stwierdzisz że niemodne, ale dobrze, zgoda, bierzemy je.
– Kochany jesteś. –
Uwielbiałem, gdy tak mówiła.
– Ty czasem też –
powiedziałem i uśmiechnąłem się do niej łobuzersko.
– To chodź już do
tej kasy, zanim coś jeszcze wypatrzę – ponaglała Julka.
Kiedy ja stałem przy
kasie, a moja żona udała się, jak zwykle w takich momentach, obejrzeć pobliską
wystawę sklepu, do którego za moment mnie zaciągnie, dostrzegłem, że rozmawia z
jakimś facetem. Nie powiem, bym był z tego powodu zadowolony, wręcz przeciwnie.
Kiedy nareszcie znalazłem się tuż przy niej, gościa już nie było.
– Czego chciał? –
postanowiłem od razu rozwiać wątpliwości.
– Zostawił mi
wizytówkę. Ma dla mnie propozycję pracy – odpowiedziała.
Moja żona była znana
z reklamy tuszu do rzęs znanej marki, często więc zbliżali się do niej ludzie z
branży. Szczerze tego nienawidziłem, bo później kilka tygodni wierciła mi
dziurę w brzuchu na temat powrotu do pracy, a ja nigdy nie miałem zamiaru się
na to godzić. Według mnie żona powinna zajmować się domem, a nie zarabiać na
dom, bo od zarabiania jest mężczyzna, a nie kobieta. Dziwnym było natomiast to,
że moje argumenty w ogóle do niej nie docierały, jednak w końcu ustępowała.
Przypuszczałem, że podobnie będzie i tym razem.
– Wyrzuć ją, to
pewnie jakiś zboczeniec – powiedziałem od niechcenia.
– Nie no, ale ty
głupoty opowiadasz. Spójrz tutaj. – Podała mi wizytówkę. – Ja znam tę nazwę –
dodała. – Zadzwonię jutro i wypytam o szczegóły, dobrze? – zapytała
po chwili milczenia.
– Zastanowię się –
odpowiedziałem, a ona schowała wizytówkę do kieszeni swojego granatowego
płaszczyka.
– No jak wolisz, ale
wiedz, że takich propozycji się nie odrzuca w mojej branży. Idziemy po
sukienkę? Tę, o której wspominałam ostatnio.
– Dobrze, idziemy –
powiedziałem i splotłem swoją lewą dłoń z prawą rączką żony. W prawej natomiast
trzymałem zakupy.
Oczywiście z
sukienką okazało się jeszcze trudniej niż z butami. Jedna była za krótka, druga
miała gołe plecy, a trzecia pokaźny dekolt, ale cóż miałem zrobić. Zgodziłem
się na wszystkie trzy i przyrzekłem sobie w myślach, że zawsze będę przy
niej, gdy będzie miała je na sobie. Ogólnie to miałem nadzieję, że dzięki tylu
drobiazgom zapomni o tej nieszczęsnej propozycji pracy.
– Zgłodniałam.
Idziemy coś zjeść? – powiedziała po kilkugodzinnych zakupach.
– Może lepiej
pojedźmy, chyba że chcesz jeść w tym pospolitym splendorze w postaci ludzi.
– Przepych w postaci
człowieka, dziwnie to jakoś brzmi, wiesz?
– Cóż, trudno,
pojedziemy może do restauracji, kochanie, dobrze? – zapytałem.
– No, jak wolisz.
Takim oto sposobem,
znaleźliśmy miłą i przyjemną restauracyjkę. Julia zachwycała się wystrojem wnętrza
i prawdziwym kominkiem. Stwierdziłem, że powinniśmy mieć taki w domu.
Oczywiście ochoczo przyznała mi rację. Zamówiliśmy to, co każdy z nas lubił
najbardziej, czyli ja kurczaka w sosie słodko-kwaśnym z ryżem, a Julka
postawiła na spaghetti bolońskie. Kelner przyjął zamówienie i oddalił się w
kierunku kuchni. Spojrzałem na Julkę, która uśmiechnęła się do mnie i zapytała:
– Obejrzymy dziś
razem film czy idziesz na tego tenisa jak zwykle?
– Dziś mam cały
dzień i noc dla ciebie, kochanie. Obejrzymy film, jaki tylko sobie życzysz,
zdzierżę nawet polską komedię romantyczną.
– To super. Teraz
jestem szczęśliwa, wiesz?
– Widzę i bardzo
mnie to cieszy, ale wracając do naszej wczorajszej rozmowy, będziesz już
grzeczna, prawda? – zapytałem, a po jej minie widać było, że nie spodziewała
się tego pytania.
– Zawsze staram się
być – odpowiedziała.
– Wczoraj tego nie
pokazałaś – odparłem, a kelner postawił przed nami zamówione potrawy, sztućce i
napoje. Kiedy mu podziękowałem i powiedziałem, że chwilowo nic więcej nie
trzeba, od razu odszedł od naszego stolika i zajął się nowymi klientami.
– Każdy popełnia
błędy. Przepraszam, poprawię się – odpowiedziała Julia, gdy była przekonana, że
młody mężczyzna w białej koszuli i bordowym fartuchu nas nie słyszy.
– Oby – odrzekłem. –
Wiesz, ja też nie chcę, by twoją śliczną buzię zdobiły jakieś sińce.
– Wiesz, że jak
zacznę pracować, to nie mogę ich mieć? – zapytała.
– O ile zaczniesz
pracować – odpowiedziałem.
– No tak, jeśli
zacznę.
– Właśnie, tak brzmi
to o wiele lepiej – powiedziałem. – Boli mnie coś kręgosłup i kark, kotku,
zrobisz mi w domku masaż, proszę – uśmiechnąłem się ciepło do kobiety, którą
przecież kochałem nad życie.
– Dobrze, jeśli
tylko wrócimy do galerii po balsam, to zrobię. A teraz mam ochotę na lody,
zamówisz?
– Tak, oczywiście,
zamówię – odpowiedziałem i przywołałem kelnera ruchem dłoni. – Dla tej pani
będą lody, jakie, kochanie, wybierasz?
– Pomarańczowe, ale
w tym deserze brzoskwiniowym, da się tak? – zapytała z szerokim uśmiechem,
ukazując rząd równych, białych zębów.
– Dla pani
oczywiście, że tak.
– A dla mnie
tiramisu – powiedziałem i nie czekając, aż kelner zbierze talerze i odejdzie,
zapytałem żonę: – Jak to wrócimy do galerii? Przecież o ile sobie przypominam,
to już tam byliśmy. Poza tym, stąd mamy już tylko kawałek do domu.
– No tak, ale
zapomniałam, że nie mamy balsamu, skończył się wczoraj.
– Masz mnóstwo
balsamów w łazience. Jest ten brązujący, ten Dove, nie trzeba ci trzeciego –
wyliczałem. – Poza tym trzeba było pamiętać, teraz nie będziemy się wracać –
dodałem.
– Chyba nie chcesz
mieć brązowych pleców, skarbie? A Dove to mleczko do ciała, ujędrniające. Do
masażu najodpowiedniejszy będzie balsam, którego ostatnia butelka skończyła się
wczoraj. Aha i jeszcze przydałoby się do Piotra i Pawła zajść, zapomniałam, że
pieczywa już nie mamy w domu.
– Wejdziemy do
piekarni przy naszym domu. Możesz mnie ujędrnić tym masażem, ale nigdy się nie
będziemy wracać. Koniec dyskusji.
– Jest niedziela,
piekarnia zamknięta. W sumie na kolację mogę tosty zrobić, jutro rano
jajecznica będzie w takim razie. Może przetrwamy bez bułek do jutra. – powiedziała
pretensjonalnym tonem, którego często używała, gdy nie chciałem się na coś
zgodzić i nie byłem odpowiednio stanowczy. Ja akurat trafiłem na kobietę, z
którą trzeba albo ostro, albo wcale. Wiedziałem to już przed rozpoczęciem
naszego małżeństwa, a po ponad półtora roku jego trwania byłem w tym
utwierdzony.
– Nasza piekarnia
jest czynna w soboty, a to chyba w twoim obowiązku, by niczego u nas w domu nie
brakowało. Wiesz dobrze, że ja nie mogę chodzić do pracy i sprawdzać zapasów
żywności jednocześnie.
– Wiem, kochanie,
przepraszam. Pamiętałam, zanim wyszliśmy z obuwniczego, ale ten facet
mnie rozproszył i ciągle myślę o tej propozycji.
– To w takim razie
już o niej zapomnij, skoro tak cię ta praca rozprasza, zanim się w ogóle zaczęła
– powiedziałem ostrym tonem.
– Kotku, nie
denerwuj się. Obiecuję, że nie zaniedbam swoich obowiązków w domu. – Kelner tym
razem postawił przy nas wcześniej zamówione desery.
– Ja już podjąłem
decyzję. Odpowiedź brzmi: nie przyjmiesz tej pracy.
– Pozwól mi chociaż
spróbować. Wiesz, jakie to dla mnie ważne. – Julia usilnie starała się
przekonać mnie do swoich racji, a ja? Ja już zaczynałem powoli wyczerpywać
swoje pokłady cierpliwości do tej jakże drobnej, pięknej i zarazem denerwującej
kobietki.
– Zamknij usta –
rozkazałem ściszonym głosem. – Zamilcz, zjedźmy w ciszy – dodałem już normalnym
tonem.
Jak zarządziłem, tak
też się stało. Zjedliśmy desery w milczeniu, a w samochodzie na powrót
zapanowała luźniejsza atmosfera. Wróciliśmy do domu, rozpakowaliśmy zakupy, a
później otrzymałem swój masaż. Napawałem się tym wspaniałym uczuciem, gdy
kobiece, delikatne dłonie z
wyczuciem ślizgały się po moich łopatkach. Nagle jednak przyszła mi ochota na
inny rodzaj odprężenia, a stało się tak, gdy Julia pocałowała mnie w ucho.
Obróciłem się zaraz po tym pocałunku i chwyciłem ją delikatnie za nadgarstki.
– Wariacie, bo
wszystko utłuścisz! – wykrzyknęła moja żona z uśmiechem na ustach.
Mimo tych jej
udawanych protestów, przyciągnąłem ją do siebie i pocałowałem najlepiej, jak
tylko potrafiłem. Ten pocałunek tak nas pochłonął, że zaczęliśmy błądzić
opuszkami palców po swoich ciałach. Robiliśmy to jak w transie. Ściągnąłem z
Julki czerwoną bluzeczkę i usilnie próbowałem poradzić sobie z jej stanikiem. W
końcu straciła cierpliwość do moich prób i sama go odpięła. Byłem wielce
zaskoczony, że zapinanie znajdowało się z przodu, miedzy piersiami, a nie tak
jak zwykle z tyłu.
– A więc tak to
działa – powiedziałem i zacząłem całować ją po szyi, zmierzając w stronę
piersi, które wcześniej ugniatałem dłonią w delikatny i subtelny sposób.
Przeturlaliśmy się
na łóżku w taki sposób, by to Julka znalazła się na dole i teraz podtrzymywałem
się na łokciach i bawiłem lewą dłonią jej włosami, jednocześnie całując po uchu
i przygryzając je. Poczułem, jak przechodzą ją dreszcze, co znaczyło, że jej
się podoba. Z jej inicjatywy wyszło, że na powrót zaczęliśmy wymieniać się pocałunkami;
były gorące i namiętne jak
nigdy dotąd. No, może troszkę przesadziłem, ale były takie jak jeszcze przed
ślubem lub zaraz po nim. Przeniosłem ciężar ciała na kolana i jedną z dłoni,
drugą natomiast sięgnąłem pod legginsy i stringi swojej żony, by sprawdzić jej
gotowość. Teraz przeniosłem ciężar ciała tylko na kolana, klęknąłem między jej
łydkami i oddaliłem się nieco w tył. Jednym, szybkim, sprawnym ruchem
ściągnąłem z jej zgrabnych nóżek legginsy. Później zacząłem zsuwać stringi i zaznaczać
ich ślad swoimi pocałunkami. Zacząłem od wewnętrznej strony jej lewego uda, a zakończyłem
przy kolanie. Później przeszedłem do zdjęcia czarnych podkolanówek. Ślad ich
zdejmowania także zaznaczyłem na jej ciele. Teraz przybliżyłem się nieco,
delikatnie podgięła kolana. Uniosłem jedną dłonią jej nogę i drugą wymierzyłem
niezbyt silnego, ale jednak odczuwalnego klapsa.
– Zawsze mnie to
denerwowało, prosiłam, byś tak nie robił – powiedziała.
– Przepraszam,
kochanie, to był taki odruch. Masz śliczną i zgrabną pupę, to wszystko przez to
– odpowiedziałem i przychyliłem się, by pocałować ją w brzuch w okolicy pępka.
W tym momencie
zadzwonił telefon mojej żony. Staraliśmy się nie przerywać wspólnej zabawy,
jednak gdy telefon zaczął dzwonić po raz trzeci, Julka nie wytrzymała.
– To zajmie chwilę,
kochanie – powiedziała, przerywając rozpinanie mojego rozporka i sięgając po
białego Samsunga.
– Nie ma mowy –
powiedziałem zdecydowanie i przytrzymałem jej nadgarstki.
Po chwili byliśmy już
oboje nadzy. Zdecydowałem, że koniec z cackaniem się i z powolną
grą wstępną, która jak dla mnie i tak już za długo trwała. Wszedłem szybko i
zdecydowanie, Julka krzyknęła, ale ponieważ trwało to tylko chwilę, nie
widziałem sensu, by zwracać na to większą uwagę. Po niedługiej chwili
złapaliśmy wspólny rytm, a po kilku minutach wykrzyknęła moje imię, wyginając w
łuk swoje ciało. To cudowne uczucie, którego nie da się opisać, gdy słyszy się
krzyk kobiety, której w tej chwili jest dobrze, najlepiej na świecie i lepiej
niż kiedykolwiek przedtem. Podczas tych dziewięciu sekund ulatuje z człowieka
wszystko: pragnienia, marzenia, kłopoty, problemy i zmartwienia, nie ma nic,
poza tym jednym, cudownym, nie do opisania uczuciem. Po chwili złączyłem się z
Julią w tym uczuciu, by później spokojnie usnąć w jej ramionach.
Fragment pochodzi z e-booka pt "Cztery strony uczuć".
Link do opisu: kliknij tutaj
Link do pobrania: kliknij tutaj
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz