poniedziałek, 29 lipca 2013

Sens istnienia

Tyler ( Kevin)

Drzwi, drzwi, przeklęte drzwi, po jaką cholerę je zamykałem? Po to, by je znów otwierać.
– Czego? – zapytałem już podczas energicznego chwycenia za klamkę.
– Twoja uprzejmość nie zna granic – rzekł Karol i władował się do środka z wózkiem. – Coś ty taki rozdygotany?
– A coś ty taki rodzicielski?
– Idę poprawić tatuaż, pomyślałem, że się ze mną wybierzesz i chwilę nią zajmiesz, jakby płakała. No i tą starszą tak też trochę zabawisz w tym czasie – wyjaśnił mi swoje plany na dziś.
– To i tak lepsze, niż siedzenie w czterech ścianach – odburknąłem pod nosem.
– Z pewnością – poparł mnie. – A tak poważnie, to co się dzieje? Siedzisz ostatnio całe dnie w tym mieszkaniu, zasłony zasłonięte, jadasz w ogóle coś?
– Tak, zrobię ci kawy i poczęstuje popcornem, chcesz? – zapytałem, podstawiając mu miskę z kolumny prosto pod nos.

– Pewnie – odrzekł, zabierając ją ode mnie, a ja wtedy opadłem na kanapę. – Jeszcze kawa do tego miała być – przypomniał mi i tym zmusił do wykonania pięciu kroków w kierunku kuchni.
– Rozpuszczalna, czy zwykła?
– Jakaś mocna, bo już mi się oczy kleją.
– Gdzie ty masz w ogóle Agę? – zapytałem, odpalając jednocześnie gaz, oczywiście jak zwykle oparzyłem się w kciuk, ale od dawna już przestałem zwracać na to uwagę.
– U znajomych. W tym momencie pewnie pije i dobrze się bawi – odpowiedział i zakołysał wózkiem, bo mała zaczęła się przebudzać
– A ty dobry mąż i na to pozwalasz, tak?
– Ona też potrzebuje chwili dla siebie. No nie! Znowu się obudziła – stwierdził, gdy mała zaczęła płakać.
– Może głodna jest – powiedziałem pytająco.
– Nie, ona jest po prostu towarzyska. Zastanawiam się czasem, czy nie zamieszkam pod mostem.
– A co? Problemy z czynszem? – pytałem, zalewając jednocześnie wodą z czajnika kawę.
– Nie, czynsz zaległy opłaciłem wczoraj. Ona po prostu najlepiej śpi na dworze – wyznał, wstając i pochylając się nad wózkiem.
– Mogę ja ją wziąć?
– Jak masz taką fanaberię, to proszę, możesz sobie pochodzić od ściany do ściany, tylko podtrzymuj jej główkę.
– Ale super – wypaliłem i przez dobre pięć minut, pochylając się nad wózkiem, zastanawiałem się, jak się do tego zabrać…
– Może ci ją… – zaczął Karol.
– Właśnie, dobry pomysł, połóż. – Wyjąłem ręce przed siebie i za moment poczułem na nich jakieś siedem kilo, nie więcej. – Ale fajna, lubi mnie. Przestała płakać – dodałem, kiedy Karol się tak dziwnie spojrzał. – Co mam teraz robić? – zapytałem.
– Czekaj. Weź to na ramię – mówiąc to, położył mi na ramieniu jakąś pieluchę. – Przyciśnij ją do siebie, tak by miała główkę na twoim ramieniu, tylko podtrzymuj ciągle ręką. No i chodzisz, bujasz się trochę, a ją to cieszy – wyjaśnił, a ja robiłem jak mówił.
– Zajebista, jak na kobietę, to naprawdę mało wymagająca.
– Też tak myślę i mam nadzieję, że jej tak zostanie – roześmiał się i zrobił łyk kawy. – Gdzie cukier? – zapytał, krzywiąc się.
– W sklepie, na półce – odpowiedziałem. – Weź sobie cukier puder z szafki, to prawie to samo. Widzisz, jaki ten twój tatuś niekumaty, a jaki marudny, on jest be be. Jak te takie ciasteczka.
– Mów tak dalej, lubi jak się do niej mówi, a im bardziej bezsensu prawisz, tym szybciej usypia – stwierdził, kierując się w stronę kuchni, ale nie przyniósł cukru pudru, tylko śmietankę do kawy.
***
Minęło jakieś pół godzinki, podczas których myślałem, że ręce mi odpadną. Odłożyłem Emilkę do wózka i czekałem w obawie, że się rozbudzi, ale jednak nie. Podwinęła tylko nóżki i spała dalej.
– I ty tak codziennie ją nosisz?
– Ja, albo Agata, albo któreś z dzieciaków. I nie codziennie, a po kilka razy dziennie, a co? Odeniechciało ci się posiadanie dzieci? – zapytał.
– Dobre słowo, odniechciało. Odniechciewa, to mi się żyć, ale chciałbym dziecko. Nawet się od kilku miesięcy nie zabezpieczam z żadną. Nie chce planować dzieciaka, ale jak wpadnę, to będę szczęśliwy.
– Oszalałeś? – zapytał ze zdziwieniem i patrzył się na mnie, jak baran w malowane wrota.
– Nie. Miałbym wtedy dla kogo żyć, miałbym jakiś sens. Chciałoby mi się wstawać co dzień z łóżka. Może nie tyle chciało, co byłbym zmuszony to robić i wtedy też zrobiłbym coś z sobą. Jednak jak mam prawo wybierać, to wolałbym syna, dziewczyny chyba od maleńkości lubią, jak się je na rękach nosi. Widać to zresztą na przykładzie twojej córki.
– Czemu nie masz teraz chęci do życia? Jesteś sam, jesteś młody, przed tobą całe życie, możesz wiele osiągnąć.
– I dla kogo mam sprzeniewierzyć tę młodość, by coś osiągnąć? Dla kogo będą te moje osiągnięcia? Po to, bym powiesił dyplom na ścianie, np. medyczny? I kto by go oglądał? Skąd bym wziął chęci, dla kogo miałbym je zebrać?
– Jak już coś osiągniesz, to możesz wtedy mieć żonę, dzieci?
– Ty sam postąpiłeś na odwrót – zarzuciłem mu.
– Ja, to co innego, kochałem Agatę, a ty nigdy nie chcesz ślubu. Mówiłeś tak wielokrotnie.
– Ale jedno dziecko chce. Niektórzy najpierw coś osiągają, by potem w odpowiedzialności wychowywać potomstwo, ja nigdy nie stanę się odpowiedzialny i dorosły nie mając motywacji.
– A co, jeśli ta motywacja okaże się niewystarczająca? – zapytał i tym pytaniem zbił mnie lekko z tropu.
– To będzie w rękach losu. Jeśli spłodzę syna lub córkę, nie będę żałował, jeśli zarażę się HIV to też nie, tak widocznie miało być – odparłem nico głośniej i zalulałem wózkiem, bo mała zaczęła się wiercić.
– Wiesz co? Może ten twój pomysł nie jest taki zły. Miałbym z kim chodzić na spacery. Siedzielibyśmy przy piwku w parku, a takie berbecie, by biegały po placyku zabaw. Świetlana przyszłość. Skąd weźmiesz kasę na dziecko? Ja o tym nie myślałem i teraz ledwie wiążę koniec z końcem. – Jego wypowiedź z pozytywnego wydźwięku przeszła w negatywny niespodziewanie.
– Nie wiem, Karol, ale dzieci mają biedniejsi i gorsi od nas i jakoś sobie radzą, tak? Też chciałbym, by moim jedynym problemem była kasa na raty i rachunki, też chcę, by mi wyłączyli prąd, bym potem mógł się starać zdobyć pieniądze dla rodziny, by ten prąd odzyskać. W moim domu były pieniądze, ale nie było tam nic innego prócz mebli i tych jebanych pieniędzy. Niczego mi nie brakowało, oprócz ludzi! – krzyknąłem, stając na równe nogi. – Ty masz tych ludzi. Masz żonę, córki, szwagra, szwagierkę, a ja co? Mam szwagra z którym zagram raz na rok w kosza i udajemy rodzinę. Mam siostrę, co myśli tylko o sobie i kosmetykach, oraz drogich kieckach. Mam ojca, co tylko siedzi w pracy i matkę, co robi to, co ojciec. Co mam ponad to? Nie liczę się dla nich. Jak przestanę spełniać ich oczekiwania, to nie kiwną palcem. Jeśli spłodzę dziecko z kobietą z niskiej sfery społecznej, na dodatek bez ślubu, to w życiu nie poznają wnuka. Mam być jak Dżuli, spełniać ich oczekiwania, mieszkać w pięknym domu, mieć własny trawnik, furę i ocieplany garaż. I po chuj mi to? By moje dziecko mnie widywało raz na tydzień, albo dwa, by składało życzenia w gwiazdkę do mojego zdjęcia? Chcę dla niego lepszego życia, niż ja miałem, choć może biedniejszego. Potrafisz to zrozumieć? – zapytałem, siadając. Miałem nadzieję, że zrozumiał.
– Potrafię to akceptować, ale nie zrozumiem czegoś, czego nie przeżyłem, bo jako dzieciak marzyłem o tym, co miałeś ty. Jednak moja żona z pewnością cię zrozumie, bo wybrała żyć tak, jak ty chcesz żyć, choć mogła mieć wszystko, mogła być teraz żoną prokuratora, sama ma prawnicze studia, rodziłaby jego dzieci.
– Wiem, że Agata i mój szwagier byli parą – wypaliłem nagle. – Byłem z nim w sklepie, gdy na nią wpadliśmy.
– Nigdy nie byłaby z nim, to tylko przyjaźń.
– Wątpię, czy Darek umie być przyjacielem kogokolwiek. Jednak masz powód do dumy. Wygrałeś z kolesiem z rodziny prawniczej.
– Nie – odpowiedział, kręcąc głową na boki. – Z nim wygrał Kamil Wielgosz, nie ja. Ja wygrałem z Kamilem w chwili, gdy okazał się za mało odpowiedzialny.
– Jak to jest mieć dziewicę? – zapytałem, a mój przyjaciel aż zachłysnął się kawą.
– Skąd wiesz, że miałem dziewicę?
– Agata się kiedyś wygadała na jakieś imprezie, że byłeś jej pierwszym.
– Ale nie jedynym – odparł smutno.
– Zdradziła cię?
– Z Wielgoszem. Chciała sprawdzić, jak to jest z innym. Zaszła z nim w ciążę, Julia urodziła się w 7 miesiącu, zmarła. Wcześniej poślubiłem Agatę.
– Poślubiłeś niewierną?
– Kochałem ją, nadal kocham, a ta ciąża była jak zbawienie, byśmy mogli być razem. Jej hermetyczni starzy woleli takiego ojca dla swojego wnuka, niż żadnego – odpowiedział.
– Czyli, oni nie wiedzą, że Wielgosz… – zacząłem.
– Nie, nie wiedzą. Małą systematycznie wbito na moje nazwisko. Była moją córką, według metryki.
– A ten Wielgosz? Kto to taki właściwie?
– Taki przystojniak, pozujący na kawalera. Taki odpicowany koleś, trochę jak pedałek. Zarywa małolaty, a żona męczy się z dwójką dzieci, jeden jest chory, ma coś z nóżkami, nie chodzi.
– Szkoda, że Pan Bóg za krzywdy, jakie wyrządził ojciec skarał Bogu Ducha winnego malca na cierpienie.
– Dlatego nie wierzę w bożka – odpowiedział Karol. – Zbieramy się, bo mi tatuażystka ucieknie. Musimy jeszcze po Wiki wejść, gra z Bartkiem na konsoli w Crasha.
– Ja zniosę wózek – oznajmiłem i poprowadziłem te cztery kółka przed sobą.

– Skoro chcesz.

Fragment pochodzi z e-booka pt "Nigdy nie zrozumiem kobiet..."
Link do opisu: kliknij tutaj
Link do pobrania: kliknij tutaj

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz