sobota, 10 sierpnia 2013

Pustka

Amanda (Magdalena)

Kto wie tak naprawdę czym jest pustka? Nikt dopóki jej nie doświadczy i każdy, bo w końcu każdego dogania. Pusty świat, puści ludzie, puste miejsca, puste serca, puste portfele… – pustka miała to do siebie, że występowała pod różnorodnym obliczem. Mój szowinistyczny mąż, rzekłby, że pustka jest jak typowa kobieta, zmienia się w zależności od sytuacji, czasu, miejsca, możliwości i nie sięgają jej żadne ograniczenia, bo reguły są po to by je łamać, a mury by je burzyć. Albo powiedziałby coś równie beznadziejnego, co zburzyłoby mi ten cały poranek, który jak na razie przebiegał spokojnie.
Siedząc w czerwonej, satynowej koszuli i czarnych spodniach, popijałam kawę i bawiłam się naszyjnikiem. Był nowy, dostałam go wczoraj, nie miał dla mnie większego znaczenia. Nagle pomyślałam, że po co zaczynać ten dzień inaczej, przecież rutyna jest taka fajna, to jeden z synonimów stabilizacji, której niegdyś tak bardzo pragnęłam. I w ten oto sposób powróćmy do tematu pustki.
– Olek – zwróciłam się do mężczyzny zapinającego koszule po samą szyje. Stał przed wielkim lustrem umiejscowionym w salonie.
– Tak? – zapytał z tym wrednym błyskiem szmaragdu w oczach. Czy tu wszystko musiało być takie cenne? Nawet jego oczy musiały odziedziczyć barwę tego szlachetnego kruszcu?
– Strasznie pusta ta ściana. – Wskazałam palcem na płaszczyznę bieli. – Potrzebuje też pieniędzy, mam pusty portfel. Paliwo też się kończy. I szykuje się też strasznie pusty dzień. Patrząc jednak na to z innej strony nie mam powodu narzekać. Nasz kran funkcjonuje, a dzieci w Afryce nie mają nawet studni…
– Ile potrzebujesz? – Myślicie, że taki jest mój maż? Gdyby taki był niebo byłoby o kilka centymetrów bliżej ziemi. – I na co? – Dodał po chwili, i właśnie taki był mój mąż. Dla niego wszystko miało swoją cenę; żona, dzieci, uczucia, a to ponoć ja byłam w naszej rodzinie największą materialistką.
– Nie wiem, głupio mi tak podawać kwotę. Nie uważasz, że to jest trochę dziwne? – Zrobił głupią minę w moim kierunku, poprawił rękawki, wygładził ubranko i usiadł naprzeciw, zamieszał cukier w herbacie, bo jak zwykł mawiać: „herbata jest znacznie zdrowsza od kawy”.
– Jest ci głupio bo tankuje twoje kabrio? – Tak, jeździłam białym kabrioletem.
– Tylko odrobinkę. Głupio mi podawać kwotę. Podałam więc na co potrzebuję, sam podejmij decyzje ile mi dać. Decydujesz niemal o wszystkim, możesz także o tym. Jedna decyzja w tą czy w tą, ma to dla ciebie jakieś znaczenie? – zapytałam i odrzuciłam łyżeczką obok na tackę. Dźwięk kiedy odbiła się i spadła na lakierowaną podłogę był… przeszywający i taki wdzięczny przy tym.
– Dlaczego się denerwujesz? Także mam się zdenerwować? Nie sądzę by było ci to na rękę. – Zawsze zastanawiałam się czy te ostatnie dopowiedzenia, te wypowiedzi typu ostatniego zdania traktować serio. Czy były to groźby? Olek ostatecznie nie był konsekwentny, rzadko kiedy spełniał swoje „przyrzeczenia”.
Teraz w mojej głowie odbywała się kalkulacja – czy rzucić głupim i pustym „przepraszam”, czy spowodować poranną awanturkę by odrobinkę zatruć mu życie w tym jego idealnym świecie. Zadecydował za mnie. Nawet nie zauważyłam kiedy wstał, a już przede mną leżał wachlarz złożony z jedenastu stów. To tyle co cała moja wypłata. Dla mojego męża było to niczym, zawsze miał gotówkę w portfelu i miał na to by wydawać ją lekką ręką. Skąd? Neurolodzy ostatecznie nie zarabiają niewiele.
– To nie na twoją rozrywkę. Nie jestem twoim mężem po to by zapewniać ci łatwy dostęp do gówniarskich atrakcji. Zrób po drodze zakupy, mamy pustą lodówkę. Chłopcy potrzebują soczków, kaszek, jog…
– Sama wiem czego potrzebują moi synowie – zwróciłam się do mężczyzny, który teraz wydawał mi się zupełnie obcy. Stał i zakładał buty, płaszcz miał już na sobie. Po zawiązaniu sznurówek podszedł do mnie, musnął mnie w czoło.
– To nasi synowie, nie zapominaj o tym. – To ten sam głos, który zazwyczaj sprawiał, że robiło mi się cieplej, a teraz powiało chłodem, a może spowodowała to świadomość, że śnieg sypie za oknem. Szczerze nie wiedziałam. Miałam jednak pewność, że osiągnęłam swój cel. Całe życie starałam się być wyprana z uczuć i w końcu mi się to udało. Nie czułam jednak dumy z tego powodu, bardziej strach, co będzie dalej.
Na początku mówiłam o pustce. Teraz ogarnęłam wzrokiem dom i był pełen różnych przedmiotów, czasami drogich, innym razem mniej cennych. Był też pełen wrzasków i to doprowadzało mnie do istnej cholery. Kochałam moje dzieci, ale równie mono dzierżyłam do nich czystą nienawiść. Nie na tyle silną by ich porzucić. Nie był to też ten rodzaj nienawiści by skrzywdzić. Obojętność wykluczał instynkt macierzyński, który nie pozwalał pozostać mi obojętną na ich potrzeby. Jednak to przez te potrzeby ich nienawidziłam. Nie dość, że potrzebowali domu, pieniędzy, ciepła, rodziny, a ja by im to zapewnić byłam zmuszona związać się z dwulicowym człowiekiem, to jeszcze ciągle czegoś chcieli. Nie potrzebowali, a chcieli, domagali się tego jak wszyscy mężczyźni – szantażem emocjonalnym. Ciekawe czy ci dranie od poczęcia dostają do poczytania instrukcje jak wpłynąć na kobietę i jak wymagać, żądać, potrzebować i chcieć tak by otrzymywać.
– Pani Amando? – Nagle wybudziłam się z tych czarnych myśli, dopiłam jednak kawę zanim spojrzałam na córkę pana Henia.
Pan Henryk zajmował się tu wszystkim. Zarządzał robotami, polem, stadniną. Aha, bo ja na początku zapomniałam dodać - mieszkamy na wsi, tylko dlatego, że mój mąż miał pasje, a były nią konie. Córka pana Henia – Paulina, czasami wpadała zająć się chłopcami. Właściwie to często wpadała, miała z góry ustalony grafik, płaciliśmy jej za to, ale dzisiaj nie był jej dzień.
– Oni płaczą – powiedziała wymownie.
– Jak możesz to się nimi zajmij – wstałam z miejsca i zaczęłam zakładać buty nie czekając na jej odpowiedź.
– Pani wychodzi? – Ta czarnowłosa dziewczyna mówiła mi na pani, choć była ode mnie tylko rok młodsza.
– Tak, bo nie chcę zrobić czegoś głupiego, ani sobie, a tym bardziej im.

Wyszłam z domu jak najszybciej się dało. Tak by nie zdążyła o nic już więcej zapytać. Nienawidziłam pytań, na niektóre nie było wcale odpowiedzi, a na większość odpowiedzi były tak niejasne, że lepiej było wcale ich nie udzielać. Wsiadłam w samochód, a dokąd zmierzałam? Nie wiedziałam, ale przypomniało mi się że w dłoni nadal trzymam plik stów, tym razem były zwinięte w rulon. Zmierzałam więc po zakupy, by nie zawieść mojego męża i nie zburzyć jego idealnego świata… naszego idealnego świata. 

Fragment pochodzi z e-booka pt. "Idealni"
Link do opisu: Kliknij tutaj!
Link do pobrania: Kliknij tutaj!

1 komentarz: