poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Boga nie ma

Narracja (Tychon):
Morze krwi przelane przez niekochanych i nieumiejących kochać…

Zszedł schodami powoli, pomimo pośpiechu. Nie miał w zwyczaju biegać. Uważał bowiem, że klasa to stan umysłu, a nie portfela, i że nawet biedny może ją mieć, wystarczy tylko chcieć. Wsiadł do dobrej marki samochodu, który nie był jego. Pożyczył go od brata, na czas jego odsiadki, bo jego mazdą jeździł jakiś szczeniak, co miał za zadanie nie spuszczać oczu z żony tego brata. Jego brat był kimś – na ulicy, we więzieniu, w domu dziecka, w szkole. Zawsze był kimś, nie koniecznie dobrym, ale przynajmniej nigdy nie był nikim. To w nim podziwiał, za to miedzy innymi go cenił. Kolejnymi cechami, które Kryspin wycenił u Fabiana były: lojalność, duma, braterstwo, siła, nadzieja.
Kryspin był podobny do brata, zawsze jednak brakowało mu nadziei i tego bycia kimś dla każdego, kogo spotka na swojej drodze. Nagle postanowił to zmienić, zapiął pasy – przykładny nawyk, który rozbawiał jego najlepszego kumpla. Włączył radio i usłyszał kilka wersów, początek piosenki. Ten początek powołał jego duszę do wyższych odczuć. Jego sumienie zatykało nerwowo, niczym zegarek tuż przed końcem lekcji, podczas sprawdzianu, który nie został wypełniony nawet w połowie. Jego serce zabębniło głucho w twardej klatce piersiowej. Krew na chwilę jakby stanęła, by za chwilę płynąć szybciej w jego żyłach. Mięśnie napięły się nerwowo i nie potrafiły się rozluźnić. Zastanawiał się, pierwszy raz od lat przyszedł mu na myśl Bóg. Ten ktoś, w kogo jego brat wierzył. To coś, w czym Fabian pokładał od dziecka największe nadzieje. Padło pytanie „Czy Bóg tak chciał?”…
Więc Lucyfer rzekł do mnie
Pogadajmy spokojnie
Hej, chłopaku, jak chcesz dźwignąć swój los?
Słowa piosenki odbijały się echem w jego czaszce i pulsowały w skroniach. Melodia szła dalej, głos wokalisty także, ale on słyszał ciągle te same trzy wersy. Zdania, które idealnie opowiadały o jego początkach końca, o chwili, w której zabił sumienie, zaprzedał złu dusze, a wzrok pochłonięty był patrzeniem w ogień…
Kilka patyków, zapałki, języki ognia w ciemności. Widział to wszystko jakby działo się dziś, jakby odgrywano na nowo tą scenkę przed przednią szybą jego samochodu. To była plaża, jakieś kolonie, na które wychowawcy z domu dziecka ich zabierali. Nie byli już takimi dziećmi, przekroczyli te magiczną liczbę „dziesięć” i musieli zacząć rozmyślać o przyszłości… Co poczną za te osiem lat? Dokąd się udadzą po opuszczeniu tych murów? Czy sobie poradzą? Co to tak właściwie znaczy dorosłość i czy oni dadzą sobie w niej radę, skoro nigdy nie mieli dzieciństwa? Kryspin siedział wtedy przy ogniu po turecku, pilnował patyków, które były wbite w ziemię i samoczynnie, bez użycia rąk przytrzymywały kiełbaski nad ogniem. Patrzył na swojego rudawego przyjaciela, którego włosy latem przybierały bardziej odcień blond, jakby jaśniały od słońca. Aleks natomiast nie przejmował się tym, że sunie po nim wzrok przyjaciela. Wzrok Aleksandra Górskiego, słynnego na cały bidul jedenastolatka był bowiem wbity niczym maleńkie szpilki w biust ich dwunastoletniej przyjaciółki. Dziewczyna miała na sobie stanik od stroju kąpielowego i jakieś krótkie spodenki. Leżała na plecach, na suchym jak wiór piasku i patrzyła w oczy swojego nowego chłopaka. On się uśmiechał, swoją jeszcze dziecinną rączkę trzymał na jej płaskim brzuchu i kierował ją coraz to niżej, aż w końcu była w punkcie centralnym jej krocza. Drażnił ją przez materiał tych materiałowych spodenek. Powrócił dłonią znów na brzuch, kierował po raz kolejny ją w dół, ale tym razem paluszki miał już pod gumką, która sprawiała, że spodenki nie zsuwały się ze smukłego ciała tej dwunastolatki. Chłopaczek już miał zabrać się do dzieła i po raz pierwszy w życiu dotknąć kobiecego ciała tam wewnątrz, bez żadnych zabezpieczeń w postaci majtek, spodenek, rajstop, ale nie było mu to dane tego wieczora. Poczuł zimno na swoim karku, spływające po plecach, trochę nawet skapnęło na brzuszek jego wybranki.
– Ty frajerze! – syknął na Fabiana, który stał za nim z dziecięcym wiadereczkiem, które służyło do robienia babek z piasku. Fabiemu jednak tym razem posłużyło do oblania o rok młodszego przyjaciela wodą.
– Powinieneś ochłonąć, przyda ci się – stwierdził czarnowłosy chłopiec i widząc, że ten rudawy wstaje na nogi i wyrasta tuż przed nim, rzucił się najzwyczajniej do ucieczki, po drodze odrzucając plastikowe wiaderko, by nie przeszkadzało mu podczas tej gonitwy.
Wbiegli we dwóch do wody, jeden za drugim, a Kryspin nie wiele myśląc, nakazał pilnować kiełbaski jednemu z młodszych kolegów i pognał za bratem i przyjacielem w stronę morza.
– Ale zimmmnnna. – Zaskowyczał ten, który zanurzył się ostatni.
– Trzeba było się tyle nie grzać przy tym ognisku – powiedział z uśmiechem Aleksander i ochlapał Kryspina wodą.
– Co mnie chlapiesz? Jego pochlap, to on cię polał wodą! – krzyknął chłopiec i pokazał palcem na brata. Aleks jednak nie wykonał jego polecenia i położył się brzuchem na wodzie, odpłynął kawałek.
– Jak tam w OSP? – zapytał Fabian i złapał Olka za stopę, ciągnąc w dół, a ten chwilę się topił, a potem stanął na obie nogi, gdy jedna została wreszcie uwolniona z uścisku.
– Wszystko dobrze. Zawody są za tydzień. Szkoda, że się wypisałeś. – Padła odpowiedź.
– Wolę piłkę, a ty Kryspin, co wolisz? – zapytał się starszy brat młodszego.
– Siatkówkę i sztuki walki – odpowiedział.
– No to zawalczmy – rzekł z uśmiechem blondyn, ale nie dokończył swoich myśli bo jakiś wychowawca zaczął się drzeć:
– Chłopcy! Wychodźcie z wody, jest zimno! Kaśka miała was pilnować! Jak zaraz nie wyjdziecie, to jutro…
– Już idziemy, proszę pani, pani Michalino! – odkrzyknął Fabian i pierwszy zaczął płynąć w stronę brzegu. Fabian miał to do siebie, że nigdy żadna z tak zwanych „cioć” nie gniewała się na niego dłużej niż kilka minut. Dzięki temu darowi, a może temu błyskowi w oku zawsze unikał kar i prac, które przez niego spadały na innych.
– Chcę być złym – powiedział nagle Kryspin, w chwili kiedy jego bosa stopa znalazła się na piasku i oblepiła nim niemal cała. To wtedy ten chłopiec poczuł się jakby dotknął innego lądu, obcego, nieznanego, ale jakże fascynującego i pociągającego.
– Nie można być złym. Bóg nie chce byśmy byli źli – wypaplał te swoje religijne brednie najstarszy z chłopaków, a zarówno Aleks, jak i Kryspin parsknęli śmiechem w głos.
– Boga nie ma – powiedział z przekonaniem Olek. – Gdyby był to byśmy tutaj nigdy się nie znaleźli, ani my, ani reszta dzieciaków – dodał po chwili i oparł się o ramie swojego niższego kumpla.
– Naprawdę chcę być zły. Nie opieraj się o mnie. Słyszysz!? Masz się, kurwa, nie opierać! – warknął i wymierzył w stronę przyjaciela cios. Rudawy chłopiec złapał się na nos, zobaczył krew na swoich palcach, ale nie przejął się tym.
– Odchyl głowę do tyłu, minie ci wtedy, a ty go nie bij. – Wydawał polecenia najstarszy z bandy chłopaczków, którzy tej lipcowej nocy nad morzem dopuścili się pierwszej zbrodni w swoim życiu…


Fragment pochodzi z e-booka pt. "Modlitwa upadłych Aniołów..."
Link do opisu: Kliknij tutaj!

Link do pobrania: Kliknij tutaj!

1 komentarz:

  1. Ciekawe... takie młodzieńcze lata Aleksa,Kryspina i Fabiana.
    Trzech braci z wyboru.

    OdpowiedzUsuń